Komentarze: 2
Coś dla oczu i uszu. Polecam.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 |
07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 | 13 |
14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 |
21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 |
28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 |
Coś dla oczu i uszu. Polecam.
Muszę przyznać, że nad wyraz skutecznie radzę sobie z ostatnimi zadaniami. Jestem zadziwiony z jak dużą lekkością przychodzą mi całkiem niezłe wyniki owych działań, z jak dużą lekkością radzę sobie z nowymi rzeczami. Trochę farta się w tym zawiera, ale to już był najwyższy czas, żeby znowu się pojawił. Dzisiaj jest dobry dzień. Troszeczkę mnie czerep rypie, ale Pepe nie zaprząta mojej głowy. Trochę robię to na siłę, ale odnotowuję umiarkowany sukces. Wymusiłem uśmiech na twarzy nawet jak siedzę sam – uśmiecham się do siebie. Udało mi się wykreować podejście neutralne do niej. Mam wielką nadzieję, że na dłużej. Tak właśnie chcę. W innym przypadku forma mogłaby się załamać. A mnie moja na dzisiaj odpowiada. Jeszcze trochę trzeba ją podwyższyć i wtedy będzie w cipę. W związku z tym, że rejestruję tendencję rosnącą humoru czas na żart (dawno nic nie było):
Przybiega dziecko Żydówki i Cygana do ojca i mówi – Tato mam problem. Co się stało? – pyta ojciec. Tato na podwórku stoi rower – mówi syn. Ojciec – No i co z tym rowerem? Syn – Bo nie wiem czy mam go zapierdolić, czy się targować.
Dziękuję.
Teraz postaram się odrzucić niezdrowe emocje, które mną kieruję i nie przynoszą zbyt wiele dobrego. Podejdę do sprawy z naukowym dystansem, bez niepotrzebnego podpalania się. Większość spraw układa mi się przyzwoicie. Sprawność intelektualna jest aktualnie na przyzwoitym poziomie, bywa na wyższym, ale nie ma co narzekać. Systematycznie realizuję różne cele, w większym bądĄ mniejszym sukcesem, ale powiedzmy, że realizuję. Co prawda kiedyś miałem więcej motywacji i o niebo lepiej szło usuwanie przeszkód z wytyczonej drogi, ale po pierwsze mnie samemu trochę przeszła chęć walki, po drugie jakoś łatwiej było z Pepe. Dochodzimy w tym momencie do sedna. Problem został zidentyfikowany. Czas na kolejne etapy.
Definicja problemu: Relacje między mną a Pepe. Nie układa się. Długi czas się nie układa. Dla tego problemu szukane już było rozwiązanie, jednak nie było ono właściwe. Problem polega na tym, że ja chcę, a Pepe najwidoczniej nie. Nie mogę tego jednak wiedzieć do końca. Moja baza danych na temat jest niepełna i mogę nie posiadać wielu istotnych informacji. Jej już może po prostu zupełnie nie zależeć i zdążyła o mnie zapomnieć jako o partnerze.
Cele: Celem jest ustabilizowanie mojego stanu. Optowałbym oczywiście za stabilizacją przy pomocy Pepe, ponieważ szybciej by postępowała owa stabilizacja i była by łatwiejsza do wdrożenia. Nie można jednak zapominać, że taka wersja wydarzeń będzie prawdopodobnie niemożliwa.
Co najmniej dwa możliwe warianty działania: Mogę się zapić. Mogę się zapić nie z powodu kobiety, ponieważ zawsze mogę sobie wymyślić jakiś inny powód. Mogę próbować olać, jednakże wiem, że nie dam rady olać – zbyt bardzo mi zależy. Mogę jeszcze raz zagrać va banque – to może odnieść skutek, ale nie musi. Mogę przejść w stan uśpienia i jakoś żyć czekając na rozwój sytuacji. Istnieje jednak obawa, że ten rozwój nigdy nie nastąpi. Każde z powyższych rozwiązań nie satysfakcjonuje mnie, gdyż ciągle nie rozwiązuje całkowicie problemu.
Ograniczenia: Opór ze strony Pepe i moja niemoc sprawcza w kwestii jej nakłonienia do wyjaśnienia sytuacji. Nieznajomość jej najbliższego i codziennego otoczenia też mi jest przeszkodą, gdyż z tego powodu nie wiem jakie kroki przedsięwziąć i co się dzieje pod tą blond grzywką. Niewiedza na temat jej podejścia do mojej osoby też nie ułatwia sprawy.
Kontekst (najłatwiej jest wprowadzić zmiany, gdy istnieją wymuszenia zewnętrzne): Z mojej strony takie wymuszenia występują, nawet nie zewnętrzne, a po prostu ja odczuwam, że jest to konieczne. Ze strony Pepe takich wymuszeń nie ma i z prawdopodobieństwem bliskim jedności nie będzie, chyba, że przekona się do mnie znowu albo jest coś o czym nie wiem (przecież nie wierzę aż w takie wyrachowanie, że po prostu się mną zabawiła tak nieładnie – coś się musiało zdarzyć, a ja o tym nie mam pojęcia). Pytanie jest takie: Czy ja lub cokolwiek innego jest w stanie spowodować zmianę jej zdania? Teoria mówi, że jeżeli nie ma wymuszeń zewnętrznych to należy je sztucznie stworzyć. Brakuje mi kreatywności w tej kwestii i nie wiem jak je stworzyć. To nie rynek produktowy, więc sztucznie nie mogę niczego uczynić. Można by próbować zastosować takie podejście, ale nawet jeśli, to ciągle nie wiem jak to wykonać (ta ostatnia część nie powinna się znaleĄć w suchej analizie).
Wnioski: Na początek wniosków brak. Po głębszym zastanowieniu się, dochodzę do wniosku, że najlepszy dla mojego zdrowia psychicznego byłby wariant olania, ale nie jest on możliwy na dzisiaj. W związku z tym czas przejść w stan tzw. hibernacji. Mogę tylko czekać na jakiś znak lub ruch i liczyć na to, że jeśli takowy nie zaistnieje to z czasem mi przejdzie.
Niestety wiem, że mi nie przejdzie. Niestety wiem, że jestem na każde jej zawołanie i przebędę każdą odległość na każde wezwanie. Myślę, że ona zdaje sobie z tego doskonale sprawę. Z kretynem bym się nie zadawał. Jednakże codziennie rano będę się starał powiedzieć sobie, że nic z tego nie będzie i może przyjdzie taki czas, że uwierzę i odpuszczę. Sam kurwa nie wierzę w to co mówię.
Bo życie to nie bajka, nie głaszcze cię po jajkach. Czuję, że znowu mnie dopada, czuję to bardzo. Całe szczęście, że nie mam czasu popłynąć, bo niewątpliwie bym to uczynił. Jak ja kurwa nic nie rozumiem. Jak ja kurwa nie wiem co mam zrobić. Jak ja się kurewsko bezradnie czuję. Jak mnie kurwa zależy. Nie poznaję się. Nigdy mi nie zależy. Jak ktoś mi nie podpasuje albo każe mi spierdalać, to albo znikam albo ten ktoś znika. Nie dbam o to. A w tym przypadku taki wielki chuj. Jak ona bardzo nie rozumie jaki mi numer wycięła. Jak sobie pograła. Jak mnie to boli i tylko wzmocniło moje myśli o niej. Pierdolę takie wczasy. Muszę się nauczyć skurwysyństwa, to wtedy mi przejdzie i nie będę narażony na podobne sytuacje. Tyle, że zanim się nauczę, to się wykończę. Piękna perspektywa się rysuje. Nie ma co.
Całe życie szukam szczęścia, bez miłości nie chcę żyć. Z każdym biciem mego serca nową zaplątuję nić. Twoje ciało jest jak ogień. Pulsujący czuję rytm, gdy dotykam Ciebie śmiało. Chciałbym wiedzieć to co Ty. Powiedz, naprawdę powiedz mi, czy zimnym mam być jak głaz, jak kamienny mur, co nie czuje już nic. Czy wierny mam być jak pies? Korowody chorych myśli otaczają mnie jak cień. Może kiedyś mi się przyśnisz. Ciągle czekam na ten sen. Powiedz, naprawdę powiedz mi, czy zimnym mam być jak głaz, jak kamienny mur, co nie czuje już nic. Czy uciec mam gdzieś jak pies? Powiedz, naprawdę powiedz mi, czy zimnym mam być jak głaz, jak kamienny mur, co nie czuje już nic. Powiedz, naprawdę powiedz mi, czy zimnym mam być jak głaz, jak kamienny mur, co nie czuje już nic.
Kurwa jaki ze mnie niepoprawny romantyk. Całe życie spędziłem w nieświadomości.
Czy Pepe wróci? Niech wróci. Z wódą jest jak z heroiną. Jeszcze kiedyś się upomni.
Świadomie odmówiłem dzisiaj wyjścia do knajpy, nawet tej najbliższej. Spojrzałem dzisiaj do lustra i okazało się, że wracam do normalnego wyglądu. Żadna fizyczna dolegliwość mi dzisiaj nie dokuczała. Chociaż tyle. Trochę się obawiam powtórki z rozrywki w nadchodzący weekend. W planie urodziny dawno niewidzianej osoby oraz zebranie organizacyjne załogi. Może być ciężko. Postanowiłem trochę przytyć. Udało mi się przez weekend zebrać trochę kilogramów i oddaliłem się od rekordu. Jak na prawdziwego faceta przystało ważę całe 63,5 kilograma. Kiedyś, dawno ważyłem pod 70 i taka wartość jest docelowa. W związku z tym opędzlowałem cukierki Dumle pod Colę, a ponieważ dzisiaj jadłem tylko kawałek pizzy i dwie malutkie kanapeczki, to przygotuję sobie obiad. Nie ma to jak obiad w okolicach północy. Zima zaatakowała ze zdwojoną siłą. Z lenistwa nie zmieniłem opon na letnie. Chociaż kurwa z lenistwem mi się układa. Nie wiem kurwa dlaczego się coś innego nie ułożyło. Po chuj ma się człowiek starać jak nic z tego nie ma, jak tylko dostaje po dupie, tak że nie może siedzieć, bo albo stoi przy barze albo leży zalany. Pepe siedzi teraz i się śmieje, że jestem pajac, że próbowałem coś odgrzać a ona się po prostu dobrze zabawiła i dowartościowała, że jednak ciągle pamiętam i nie mogę sobie darować. Kretyna z siebie zrobiłem rzadkiego. Rzadki jestem. A ja ciągle kocham Pepe. Boże jakbym ją chciał przytulić, ucałować, pogłaskać i żeby zasnęła z głową na mojej piersi objęta moją ręką. Przykryłbym żeby nie zmarzła. Zdjąłbym zegarek i okulary, a następnie położył te rzeczy pod łóżko. Zgasiłbym lampkę i jeszcze raz sprawdził czy nie zmarznie. Nastawiłbym budzik w telefonie i on też powędrowałby pod łóżko. W ciemności gotowy do snu porozmyślałbym jak mi jest dobrze i powoli zasnął. Ale jest inaczej, jest chujowo. Nie ma tego. Jest bardzo chujowo, ciągle ta sama tęsknota i brak realizacji moich myśli. Kurwa jego pierdolona mać. Nie ma tego i może nie być pozostałych rzeczy. Na razie panuję – tak mi się wydaje, ale chuj wie jak długo. Jak będzie potrzeba to zegarek pójdzie do lombardu, telefon też, a i okulary można nosić tańsze. I już wszystko będzie inaczej. Na platerową, składaną ramkę ze zdjęciami też się znajdzie amator (no może nie na same zdjęcia). Pierdolę teraz jak potłuczony, ale zły jestem i dość mam tego wszystkiego. Męczę się. Humor mi skutecznie spierdolił. Gdzie jesteś kutasie?
Jest niedziela, północ i malkontent powraca. Wróciłem do domu po pięciu dniach nieobecności. Źle się czuję. To już trzeci dzień bez formy. Boli mnie wątroba, żołądek. Kłuje mnie pompka. Kłucie to tylko dzisiaj. Cierpię na brak mocy. W sobotę myślałem, że to moja końcówka, a jeszcze czterysta kilometrów było do zrobienia i zapierdol przy remoncie łódki. Podtrułem się jakimś chemoutwardzalnym świństwem, ale na czas wstrzymałem prace i długo nie cierpiałem. Powrót do domu to ciągła walka ze snem za kierownicą. Wygrałem. Przyjechałem do miasta i sen uciekł. Poszedłem do knajpy. Nie piłem. Poszedłem jako kierowca, więc pozostałem przy dwóch fantach. Łeb mnie boli. Czas na emeryturę. Humoru brak. Gdzieś spierdolił i nikt nie wie gdzie się podziewa. Niektórzy wiedzą, ale nie chcą mówić głośno, bo mnie szlag trafi. Niedziela była tak samo chujowa jak poprzednie dni. Od trzech dni kładę się z nadzieją, że rano będę się już dobrze czuł i chuj z nadzieją. Widocznie sprawdza się, że jest ona matką głupich. Dzisiaj udało mi się wyszarpać całe siedem godzin snu. Dobry wynik jak na ostatnie czasy, ale śnięty chodzę równo. Dochodzę do wniosku, że grałem w jakąś nieznaną grę i nikt mi nie wytłumaczył reguł. Prócz nieznajomości reguł przeciwnik grał znaczonymi kartami, a ja siedziałem tyłem do lustra. Nie wiem czy to nie był tylko bluff z jej strony. Ta cała sytuacja gównem mi podjeżdża. Ktoś się zabawił moim kosztem, a ja mimo tego nie mogę sobie darować. I nie jestem wściekły na nią. Zły jestem na sytuację, która sobie zaistniała, zły jestem na brak skuteczności, zły jestem że wietrzyłem szansę, że zrobiłem sobie nadzieję, że zabrakło wyrachowania i zimnej kalkulacji, że nie potrafiłem utrzymać dystansu do sytuacji – nie bolało by tak. Jest mi po prostu kurewsko przykro. Niechęć mnie ogarnęła. Poszedłem dzisiaj pograć w jedną barową grę. W tle leciało Dire Straits, które bardzo lubię plus jeszcze kilka innych fajnych kawałków. Dzisiaj nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Dziwne. Tak to kurwa jest jak zarozumiały, rozpuszczony kutafon nieszczęśliwie się zakocha.
Luzowałem się wczoraj w standardowy sposób. Znów jest ciąg. Będzie jednak krótki, ponieważ mówię pas. Dwa kolejne dni z życiorysu wypadły. Nie ma przy mnie mojego Kochania. Jest tylko kolejny kac, chudszy portfel, popuchnięte oczy, trzęsące się ręce i wycieńczony organizm. Czuję jak każda komórka mojego ciała wydala alkohol, czuję jak moja twarz promieniuje gorącem i oddaje alkohol. Samopoczucie mam jednak niezłe, myślę o tej fizycznej stronie mojego organizmu. Trening czyni mistrza. Reszta jest zwichrowana. Będąc wczoraj w pewnym lokalu cały czas miałem wrażenie, że jest ze mną Pepe. Taką mi projekcję urządził mój mózg. Nad ranem mi się śniła. Po raz kolejny. Jestem tym już bardzo zmęczony. Chciałbym, żeby się wszystko powyjaśniało, czyli żeby udało mi się uporać z tą nazwijmy to słabością. Ciągle tak bardzo Cię kocham, ciągle tak bardzo za Tobą tęsknię, ciągle tak bardzo chcę Ciebie. Przecież mówiłaś, że kochasz. Czy to były puste słowa? Mój telefon nie milczy, ale od tego znajomego numeru nic nie nadchodzi. Pewnie nigdy nie nadejdzie. Ja tak kurwa nie chcę. Kochanie wróć.
Obudził mnie najpierw sms o kurwa 6.38, następnie obudził mnie zajebisty kac, a na końcu telefon. Nie mają kurwa litości. Sms – ktoś coś ode mnie chce, kac – chce ode mnie tego co zwykle czyli klina, ale mu nie dam, telefon – poinformował mnie o pogrzebie, na którym powinienem być, ale nie będę. Łeb mnie napierdala. Wieczór wczorajszy pamiętam doskonale, ale za to mam luki jeżeli chodzi o pisanie poprzedniej notki. Tak jakoś. Załatwiłem się wczoraj na cacy. Nawet tańczyłem i znowu na wierzchu byłem zadowolony. Na mordę uśmiech nr tysiąc pińcet i ponownie byłem królem nocy. Whiskey, wóda, piwo i szlugi. Obejrzałem się w lustrze – okazało się, że wyglądam jak za starych dobrych czasów. Wróciła alkoholowa opuchlizna na mordzie. Tylko nie wiem czy to były dobre czasy. Myślisz o mnie Pepe? Choć czasami? Zdjęcie spało ze mną. Do rekordowo niskiego poziomu wagi, nienotowanego od długiego czasu, brakuje mi już tylko 900 gram. Nauczę się nawet lewitować, tylko wróć.