Komentarze: 3
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 |
04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 01 |
Jak mozna slusznie sie domyslac zapierdalam. Jak mozna slusznie sie domyslac nie wydaje na codzien zlotowek. Jak mozna slusznie sie domyslac wkurwiony jestem samotnoscia do bialosci. Mieszkanie - samochod - biuro - trasa - hotel - biuro - mieszkanie. W miedzyczasie knajpa, gdyz wpierdolic cos czasem trzeba. Dziesiatki tysiecy ludzi na codzien mijanych, z tysiacami krotkie interakcje, z setkami zamienione slowo. Mlyn wokolo, a ja jakos w ogole nie odczuwam jakiejkolwiek wiezi.Juz nawet nie chodzi o babe. Jakos w ogole czuje sie wyobcowany. Czy to tak mialo byc? Teraz dopiero doroslem? Zauwazam ostatnio pewna prawidlowosc. Otoz zainteresowane moja skromna osoba sa najczesciej czyjes narzeczone, czyjes zony, czyjes matki. Co do kurwy grane jest? Sie pytam.
Jestem pracownikiem idealnym. Oczywiście pod względem mobilności. Sytuacja osobista nie wymaga ode mnie prowadzenia osiadłego trybu życia. Brak zobowiązań wobec kogokolwiek. W grę wchodzą ewentualne zobowiązania towarzyskie, ale da się moją nieobecność przełknąć. Żadne z rodziców nie wymaga opieki i czy też jakiejś specjalnej troski z mojej strony. Dzięki temu mój tydzień może być przeze mnie dowolnie kształtowany. Nie trzymam się powszechnego podziału tygodnia. Sobota i niedziela to takie same dni jak te z tygodnia zwanego pracującym. Odwrotnie też to działa. Weźmy dla przykładu jakiś tam tydzień, co on już był. Wstałem w niedzielę na kacu. W niedzielę to się może zdarzyć. Spojrzałem na zegarek i postanowiłem jechać. Kopsnąłem się jakieś osiemset kilometrów. Po drodze konsumpcja śniadanio-obiado-kolacji. Dotarłem na wieczór i dzwonię. Okazuje się, że ten co miał być, to go nie będzie. W poniedziałek okazało się, że dobrze się stało. Obudził mnie ból prawego boku. Pomyślałem, że doigrałem się w końcu i wątroba odmawia posłuszeństwa. Następnego dnia okazało się, że to tylko silne zatrucie i będę żył. We wtorek byłem uprzejmy dostać mail’a, że „musimy porozmawiać, bo coś się zmieniło”. Od kobiety oczywiście. Stwierdziłem, że nie muszę o tym gadać. We środę w końcu wróciłem do żywych i rzuciłem się w wir organizacji. Czwartek był za kierownicą. Pod wieczór miałem jeszcze jakieś 850 kaemow do przejechania. Już sobie kalkulowałem, że na gdzieś czwartą rano będę na miejscu. Gdzieś się przekimam i z rana w bój. Niestety olej zaczął płonąć. Zajebiste jest to zaiste wrażenie. Dwa złote na zegarze i nagle wszystko staje w kurewsko białym dymie. Wrażenie jest dość silne. Piątek to cały dzień w pociągach w stałym niedoczasie miedzy różnymi dworcami. Przepiękna sobota to zbijająca z nóg informacja o ciężkim wpierdoleniu się w jeden twardy narkotyk kogoś bardzo mi bliskiego. Bliskiego ze względu na łączące nas pokrewieństwo i dość mocne relacje. W międzyczasie zapomniałem, że miałem imieniny. I takich tygodni mam 52 rocznie. Nawet pracownik idealny kiedyś się wykończy. Nie wszystko przecież znika bez śladu.