Komentarze: 2
Mam zajebistego kaca. Jest 0500 i mnie coś obudziło. Obudziło mnie pragnienie, ból głowy, wycieńczenie. Znowu idzie wszystko w dni. Wczoraj mi odbiło. Napiłem się w południe w knajpie, a potem polazłem na długi spacer. Zaniosło mnie do Pepe pod dom. Tam w sklepie kupiłem sobie flaszkę, usiadłem na ławce i patrząc w jej okno koncertowo się urżnąłem. Przez przypadek nie było jej w domu i tylko przejeżdżała, fajnie że ją mogłem widzieć. Przez przypadek widziałem też jego. To już nie było miłe. Przesiadł się ze swojego auto do jej i pojechali, a ja kulturalnie kończyłem flaszkę na ławce. Nic więcej o nim nie powiem bo będę nieobiektywny. Szybko jej idzie. Kolejna osoba. Może się jej uda. Niech tak będzie, jeśli ma być szczęśliwa. Spokojnie układałem się już do snu zmęczony alkoholem i emocjami, ale zadzwonił mój przyjaciel. Dowiedział się, co kretyńskiego wyprawiam i zaraz po mnie był. Nadawałem się już tylko do odwiezienia do domu. Bardzo źle się czuję. Jeszcze po drodze wylądowaliśmy w jednym barze, gdyż był tam z kimś umówiony. Skorzystałem z okazji i nabyłem kolejną Wyborową. Potem mnie odwieźli. Wcześnie było. Chyba nie było 2200. Umieram.
Kocham Cię Pepe i nic tego nie zmieni. Kocham Cię. Nie słyszysz tego. Usłysz kiedyś. Błagam. Ja po prostu kocham Pepe.