Komentarze: 4
Jakieś 164 cm od gruntu bez butów. Albo 163 cm. Przyznam się, że tego nie pamiętam. Czubek głowy w lecie bardzo jasny. W zimie trochę ciemniał. I pieprzyk z boku brody nieduży. Te 47-49 kg kochałem najbardziej na świecie. I miała taką spódnicę. Za kolana. Dżinksową, zapinaną z przodu na zatrzaski. Mówiłem jej, że bardzo praktyczna. Do tego torebka. Czarna, z jakiegoś materiału. Nieduża, ale nigdy nie dało się w niej znaleźć akurat potrzebnej rzeczy. Chociaż w środku zawsze było wszystko. Mówi się, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. Wszedłbym trzeci, czwarty, piąty i n-ty. Za każdym razem liczyłbym, że to już na stałe w tej rzece stanę. Ostatni raz pracowałem na cały gwizdek rok temu plus krótkie okresy w międzyczasie. Tak uczciwie przyznając. Brakuje mi motywacji. Brakuje mi czegoś co nadawałoby mojemu życiu sens. Oczywiście ktoś uzna, że to pierdolenie. Widocznie mam inną konstrukcję organizmu. Zarabianie pieniędzy nie nadaje tego sensu. Wiem, że się z kimś umówiłem. Dlatego wymyślę, napiszę, zaplanuję i wykonam. Nie podnieca mnie to jednak w żaden sposób. Dotrzymuję zobowiązań, dlatego wykonam. Umówiłem się, że działam wspólnie i w porozumieniu. Jestem jednym z trybów. Dupy dawać w zwyczaju nie mam, więc tym razem też tak będzie. Satysfakcji jednak brak. Włosy zapuszczam. Ani ładnie, ani składnie. Jak ostatnie kilka lat.