Archiwum 03 sierpnia 2006


sie 03 2006 Bez tytułu
Komentarze: 3

Późno jest. Po północy. Wtorek już. Wróciłem niedawno. Nie mam się gdzie teraz podpiąć, ale zachciało mi się pisać. Nie założyłem na kwadracie netu, gdyż głównie charakteryzuję się nieobecnością. U dostawcy energii elektrycznej załatwiłem, że kopie faktur będę dostawał mailem. Zwykle tego nie robią, ale udało mi się ich przekonać. Przecież za gotowość dostawy trzeba regulować, mimo że nie używam. Prunt to jednak prunt i ważniejszy jest od kablówki, netu i telefonu stacjonarnego. Czasem nagle przyjeżdżam, dlatego prunt być musi. Hot spoty są w knajpach, więc w razie czego z netem kłopotu nie ma. Telefon jest tzw. komórkowy i wystarczy. Siedzę na kanapie. Walę właśnie koniak, gdyż nic innego chwilowo nie mam. Słucham szant, gdyż mam właśnie taką ochotę. Czekam aż skończy się pranie. Na rano potrzebuję koszulę, a jakoś wszystkie zapachem wskazywały na nieświeżość. Nie zdążyłem kupić stojaka, więc suszenie odbywa się na rozciągniętej żyłce na balkonie. Dalej jednak jestem tym samym facetem co kiedyś. Palę te same fajki. Używam tej samej, co kiedyś wody toaletowej. Tego samego dezodorantu. Ciągle jestem wierny tej samej marce butów sportowych. Mam ciągle ten sam zegarek. Mocne, tzw. męskie słowa goszczą, nie rzadziej niż zwykle, na moich ustach. Obsługa mej skromnej osoby nadal jest prostsza od obsługi cepa. Braci ciągle stawiam nad życie. Serce mi się kroi, gdy widzę ludzkie nieszczęście – to mi też zostało. Dalej jednym z miejsc, w których czuję się najlepiej, jest pokład lub stok narciarski. Dalej śnię o tej samej dziewczynie. Dalej targają mną wątpliwości różnego typu. Cierpienie egzystencjalne to by było za dużo powiedziane. Aż tak wyrafinowany nie jestem. Zwyczajnie nie potrafię znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania, które mnie nurtują. Ostatni weekend lipca. Z niedzieli na poniedziałek. Gościnne występy w domu ojca. Ostatnia noc w tamtym domu. Starego, jego żony i moja.  W poniedziałek akt notarialny podpisany i klucze oddane. Kilka dni poprzedzających ciągłe segregowanie na zmianę z pakowaniem. Finał był w poniedziałek. Dom wyczyszczony ze wszystkiego. Poszedłem na mój niegdyś strych. Na strychu przygotowywałem się do matury. Kurwa sentymentalny się zrobiłem. Kiedyś później na strychu byłem umieszczony po osobistym i na własnej skórze sprawdzeniu chirurga i jego umiejętności władania skalpelem. Miesiąc tam dochodziłem do siebie, tak by móc zacząć wychodzić i zderzać się ze światem zewnętrznym. Pamiętam jak mogłem się kochać leżąc tylko na plecach. Pamiętam jak to właśnie czyniliśmy. W poniedziałkowy finał, tuż przed ostatecznym opuszczeniem lokalu, poszedłem na samą górę. Popatrzeć. Poprzypominać sobie jak kiedyś stały meble. Jak wchodziła. Gdzie siadała. Zapaliłem papierosa i obrazy stały się ponownie żywe (ograne zdanie, ale innego jakoś nie umiałem napisać). Przypomniał mi się inny strych. Jej strych. Ten, gdzie nie mogę i nie będę się mógł pojawić. Pamięć mam, jebaną, dobrą. „A życie toczy się dalej”. Tyle, że ja się na to kurwa nie zgadzam. Nie zgadzam się, chociaż inni się zgodzili. Konformizmu nie lubię. Nonkonformizmu też nie. Pierwsze jest chujowe, gdyż jest owczym pędem i brakiem własnej koncepcji. Drugie jest chujowe, bo to modnie być „anty”. A ja kurwa „anty” nie jestem. Model rodziny wyznaję ściśle konserwatywny - stara pracuje, a ja wychowuję, na przykład czwórkę. Scenariusze do pornosów można pisać też w domu. Między karmieniem a odrabianiem lekcji. A tera całkiem prawdopodobnym jest, że ma już męża i resztę inwentarza. Dlatego przestrzegam innych członków społeczeństwa przed możliwością dania tzw. dupy. Barki ciągle napięte. Jak to kurwa jest, że one nigdy nie chcą się rozluźnić? Już mnie nie ma w Polanda.

  

 

bmp : :