Archiwum 27 grudnia 2007


gru 27 2007 ...
Komentarze: 5

Tak się dzisiaj zastanowiłem na drzwiami do mieszkania. Bardzo dobrze, że one są ognioodporne i 30 minut mają za zadanie żywioł powstrzymywać. Oznacza to, że mam jeszcze 29 minut na skończenie flaszki od wybuchu. Ogień na klatce w budynku i ja kulturalnie spożywający bez marnotrawstwa. Nie nerwowo. W 29 minucie wyrzucam przez balkon linę (w domu moim takie coś się zdarza występować ze względu na zainteresowanie różnymi dziedzinami, np. malarstwem i operą) i spokojnie z kolejną flaszką i dokumentami w kieszeni zjeżdżam i udaję się do najbliższej ławki lub przystanku wraz z gośćmi oraz przygodnie napotkanymi przechodniami. Wspaniałe są drzwi ognioodporne.

Zawsze zanim poczuję, że to już urlop wpierdol okrutny dostaję. Zawsze bowiem jakieś osiem tysięcy rzeczy pozostaje do załatwienia. Wszystko zajęło mi dzisiaj 10 godzin bez czasu na piergnięcie. A dopiero o 2000 cokolwiek dopiero  się zjadło. Przelot bez wpierdolu na talerzu miał dwadzieścia cztery ha. Abstrahując lub inaczej mówiąc pierdoląc dzień dzisiejszy właśnie jestem na etapie pakowania się. Bycie na urlopie czuję zazwyczaj dopiero, gdy siadam w ruszającej bryce z tyłu lub gdy kołowanie się rozpoczyna. Także zanim poczuję bycie na urlopie czeka mnie jeszcze siedem godzin bicia tradycyjnego rekordu przy pomocy pojazdu kołowego i kilka godzin na lotnisku. Czekanie naturalnie poświęcę wprowadzaniu elementu baśniowego do szarej rzeczywistości. Najbardziej lubię się zrobić do poderwania kół i obudzić się po dotknięciu. Taka tam słabostka związana z podróżowaniem. Jeśli Państwo pozwolą, to się odmelduję do odwołania, gdyż urlop na mnie oczekuje w towarzystwie palm i oparów alkoholu. W Nowym Roku zadowolenia z roboty, odcinka szczęścia prywatnego, seksu oraz tym podobnych.

gru 27 2007 ...
Komentarze: 7

Nadkwasota się odezwała. Pierdolona. Dwa razy w roku tak jem. Poza świętami jem dość skromnie i stąd ta niedyspozycja.  Piwo na całe szczęście jest zasadowe. Prosta więc jest neutralizacja problemu nadkwasoty. Nawet jeśli żelazny zestaw lekarstw przestał istnieć. Święta jak to w życiu. W drodze. Różne stoły, różne łóżka, różne środki transportu. Do tego butelka złotego Jasieńka. Był też przykry moment. Otóż brat musiał wyjaśniać rodzinie, że nie jesteśmy pedałami. Mimo tego, że obaj nie pamiętamy kiedy ostatni raz płeć piękna występowała przy naszych bokach. Członkowie rodziny jeszcze mniej pamiętają. I kolejny raz usłyszałem, że ta co wiedziała, że to debil, to jednak była fajna. I wszystkiego jej najlepszego z tego miejsca życzę. Bo co innego mogę? Nawet pierdolonej Pani Prokurator dzisiaj dobrze życzę. I temu chujowi Prokuratorowi też. Czas na tę zabawę co się punktami przejawia:

1.Imię: pospolite, jednak nie występujące w pierwszej dziesiątce najpopularniejszych. Da się zdrobnić, ale zdrobnienie jest takie samo dla dwóch różnych imion.
2. Kolor włosów: brunet albo szatyn. Nigdy nie wiem, co jest co. Na pewno nie jestem blondynem ani rudzielcem. Pojedyncze  srebro się trafia, ale nie widać na pierwszy rzut oka.
3. Kolor oczu: chuj wie. Każdy twierdzi co innego. Jedni, że niebieskie. Inni, że zielone. Pani w urzędzie twierdziła, że szare. Szare są więc w dowodzie.
4. Wzrost: 174 centemetyrów. W XXI wieku kurdupel lub konus inaczej mówiąc. Pewnie 1000 lat temu inaczej bym był plasowany.
5. Okulary/szkła kontaktowe: naturalnie. Zwykle okulary. Na wodzie i na nartach szkła. kontaktowe. Szkła wchodzą w również w grę, gdy wiem, że wieczór może zakończyć się w rowie lub dostaniem po ryju. Okulary bywają drogie. Unikam więc narażania się na stratę.
6. Wiek: optymalny. Dla męskiego organizmu szczyt wydolności. Na sprintera za stary już jestem. Na triatlon akurat i jeszcze kilka lat w zapasie. Kiedyś wartością graniczną było jakieś 8 ha za fajerą i miałem dość. Z doświadczenia wiem, że 21 razy 60 minut da się zrobić i nie była to wartość krytyczna.
8. Rodzeństwo: dwóch braci.
9. Wiek rodzeństwa: jeden w szczycie wydolności. Drugi dobija do sprintu. Wszyscy żeglarze, narciarze, etc. Najmłodszy jest największy. Najmłodszy mówi w trzech językach na poziomie mother tongue. Najmłodszy będzie miał najlepsze wykształcenie jakie sobie można tylko wymarzyć w danej dziedzinie (tu moja w tym głowa).  Średniego warto mieć po swojej stronie w boju, gdyż gołymy ręcamy łeb przy dupie urwie jeśli któryś z pozostałej dwójki jest w niebezpieczeństwie. Nawet jeśli przewaga liczebna jest miażdżąca. Nawet jeśli straconej bronimy pozycji. Średni na testach inteligencji plasuje się zawsze w górnych zakresach, choć ręce ma niedelikatne. Nie ma takiej dziedziny wiedzy, której nie jest w stanie opanować. Wybierz sobie cokolwiek – astronomię, geologię, fizykę teoretyczną czy cokolwiek innego. A dlaczego mnie kochają? Zielonego pojęcia nie mam. Może dlatego, że dam się zarżnąć za nich. Myślę jednak, że nie dlatego, że wypada. Każdy w innym kraju. Każdy poza Polandem. Bywa, że każdy żyje na innym kontynencie. Dzięki Ci Stwórco za telefon, Skype i inne rozwiązania służące komunikacji w trybie rzeczywistym. Choćby skały srały. Choć ja miałbym się zesrać. Doprowadzę do tego, że trio będzie w Polsce. Bark w bark.
10. Miejsce zamieszkania: od ’98 roku    9 rożnych adresów. Siedem różnych miast. Cztery różne kraje. Dwa kontynenty.
11. Najlepsza przyjaciółka/przyjaciel: mój brat plus Łomża, Lech, Wyborowa, Wiatr, Marlboro, Stroh 80%. Jeszcze kilka osób teoretycznie jest moimi przyjaciółmi. W praktyce może jeszcze ze dwie. Jej się nie udało. Być może nie chciała wbrew moim intencjom.
12. Praca, szkoła: w gronie tych co płacą 75 złotych za każdy kilogram obywatela mniej. Kwestia pracy to naturalnie zapierdol. Nienormowany czas pracy. Wyniki, wyniki, wyniki. Dla zobrazowania – 6 stycznia popołudniu wracam z urlopu. Następnego dnia o 1000 mam spotkanie 800 kilometrów dalej. Kończy się około 1300. Potem już tylko 1600 kilometrów do następnego spotkania. 50 km do granicy kontynentu. Wszystko bryka. I tak do zajebania organizmu, ale przecież jestem w szczycie.
13. Najpiękniejsze wspomnienie: tamten bar i tamta dziewczyna z baru. Nie wykluczam i mam nadzieję, że w to miejsce wejdzie inne najpiękniejsze wspomnienie.
14. Ulubiony rodzaj muzyki: szanty, dr Hackenbush, „Podróże Pana Kleksa” i „Franek Kimono”. Przy dwóch ostatnich miały miejsce moje najlepsze balety w życiu.
15. Ulubiona potrawa: surowa ryba z ryżem i kabanosy. Węgorz z drobiu w opakowaniu zastępczym przestał mi już smakować.
16. Ulubiony napój: coś co ma ze 40% pół na pół z czymś bez alkoholu. Jeśli nie mogę dmuchnąć to herbata.
17. Ulubiony film: „Wind” – rekomenduję.
18. Ulubiona książka: „Samotny Żeglarz” Baranowskiego. Z osobistą dedykacją – „bmpowi (kurwa jak to odmienić?) , żeby daleko zapłynął”.
19. Największy ból: skrzep pod kolanem o objętości szklanki. Uwierzyłem pielęgniarce, że jestem cienki w znoszeniu bólu. Dwa tygodnie wytrzymałem. Przy kontroli się okazało, że zespół operacyjny nie doczyścił. Jeszcze kilka dni i różnie by się mogło skończyć.
20. Największe marzenie: dookoła świat na szmatach. Licencja pilota – zaczynam w lecie. Przejechanie Sahary. Horn z szesnaście razy. Awantura w burdelu w Dżibuti. I oczywiście brak głupiej cipy przy boku.

I tym wesołym akcentem kończę Święta Bożego Narodzenia A.D. 2007. Mimo potknięć w trakcie, tarć wszelkiego rodzaju i różnicy zdań w niektórych kwestiach, święta o charakterze rodzinnym to najlepsze co mnie spotyka przez ostatnich kilka lat.