cze 13 2011

...


Komentarze: 2

Żebra mi pękły albo się złamały. Chyba raczej to pierwsze. Złamane inaczej bolą. Wiem, bo przerabiałem. Ktoś kiedyś otworzył w trakcie manewrów portowych skylight. Pracowałem na lewej cumie dziobowej. Cofałem się i nie zauważyłem dziury za mną. Przez następne kilkanaście dni palenie papierosów dostarczało dużo wrażeń. Każdy głęboki wdech wywoływał gwiazdki przed oczami. Bolało. Jednak z czasem ból był mniejszy. Niestety taki stan nie utrzymał się długo. Kilka tygodni później były eliminacje do mistrzostw świata. Przyszła fala i nie ustałem. Wyrżnąłem dokładnie tą samą partią żeber w zejściówkę. Trudności z paleniem przeciągnęły się o kolejne tygodnie. Ze dwa tygodnie temu wywinąłem po pijaku orła. Dziwne to, gdyż po pijaku nie zdarza mi się chwiać. Tym razem nie ustałem. Nawet nie wiem w co przyrżnąłem. Boli na szczęście inaczej niż wtedy, gdy przegraliśmy eliminacje. Boli mniej. I życie codzienne też jakby mnie wymagające, więc da się przeżyć. Poza tym nie palę, więc mogę oddychać wyjątkowo płytko. Tyle tytułem wstępu. Tak naprawdę to miałem zajebisty dzień i o tym chciałem. To był naprawdę zajebisty poniedziałek trzynastego czerwca roku pańskiego dwa tysiące jedenastego. Mimo, że spać muszę na lewym boku. Mimo, że żadna dziewczynka chwilowo nie chce mnie odwiedzić. Mimo, że drugi kwartał może być chujowy od strony mego planu. Mimo, że wchujograjców masa wokół mnie. Dzisiaj przed południem miałem doskonałe spotkanie. Nie tylko pod kątem merytorycznym. Kancelaria prawna obsługująca mego klienta wystawiła spoko zawodnika. Pani była inteligenta i atrakcyjna. Z mojego punktu widzenia bardzo ekscytująca kombinacja. Do tego podobnej klasy zawodnik reprezentował departament prawny mego klienta. Naprawdę rzadko się zdarza, że może być merytorycznie i estetycznie w jednym czasie :) Rysuje się na horyzoncie kontrakt. Popołudniu miałem inne spotkanie. Równie przyjemne jak pierwsze. Wrażeń estetycznych było mniej, gdyż spotkanie miało dwóch samców. Samiec alfa z tamtej strony i samiec omega jako ja. Kontrakt dostałem. Podpisany. To nie koniec. Przecież same zdarzenia zawodowe nie spowodowałyby mego zachwytu poniedziałkiem. Zakończyłem dzień trochę przed 2200. Prawie cztery godziny ganialiśmy po rzece motorówką. Po robocie zrzuciłem z siebie garnitur. Wbiłem się w szmatexy i spędzałem czas na wodzie. Dziesięć minut od domu. Nigdzie nie musiałem jechać. Po prostu w środku miasta na rzece wchodziliśmy w ślizg. 13 czerwca 2011 udowodnił mi, że poniedziałki też potrafią być w pyteczkę. Podobnych życzę doświadczeń mym bliźnim :)

17 czerwca 2011, 00:23
Noo, szkoda
13 czerwca 2011, 23:44
... Twoje motki przypominaja mi fajne czasy na blogach, te sprzed lat... szkoda, że tak rzadko piszesz...

Dodaj komentarz