...
Komentarze: 0
Wracam sobie spokojnie do domu. Podróżuję bryką. Blisko mam. Późno wyszedłem. Skręcam w osiedlową. Przede mną inne auto. Szkoda, że mnie nie tknęło. Wcześniejsze ruchy już nie były zbyt pewne. Skręcam. A ten chuj wpada w poślizg przy prędkości kilkunastu kilometrów na godzinę. Wielka kurwa to sztuka. Wykazałem się jeszcze większym kunsztem, gdyż zajebałem w auto poprzedzające. Właściwie to cipa jechała, a nie chuj. Chuj jednak mocniej brzmi. To miałem nówkę. Niedrapaną. A takie ładne i szybkie auto dostałem. Teraz już tylko szybkie. Aż przemalują. Z tydzień temu wykrakałem. Leżałem sobie i myślałem, że czegoś jeszcze do całokształtu brakuje i że właściwie to dawno nie rozbiłem bryki. Nie sądziłem, że się zrealizuje. Przecież tyle innych spraw się pokomplikowało. Po prostu zadziałała starożytna chińska zasada, że jak się pierdoli to się wszystko pierdoli. Kolano mi się rozsypało. Noża jednak uniknąłem. Fartownie - jak to ujął ortopeda rzeźnik. Starczy, że jedno mam pokrojone. Kolejny kontrakt mam w zagrożeniu. Wrodzony jednak optymizm i ignorancja każe mi nad wyżej wymienionymi tematami przejść do porządku dziennego. Di ju pi ej musi być pojemna, żeby to wszystko z takim spokojem pomieścić. Dlatego trenuję. Lecim z koksem dalej. Trzeba trenować, żeby cykl obyczajowej powieści wydać. Łatwiej przeżyć i opisać niż od zera wymyślać. See you mates.
Dodaj komentarz