sty 14 2008

...


Komentarze: 7

Życiowy rekord mam na koncie kolejny. 4300 km od poniedziałku do piątku. Na spotkanie zamiast tysiąc pincet zrobiło się 1750 w jedna stronę. Nie oszacowałem należycie możliwych warunków pogodowych, jakości dróg i niezniszczalności swego organizmu. Kraj wyjścia przez 500 km olewał mnie strumieniami deszczu. A tuż przed granicą marznącą mżawką. Co jednak mogłem zrobić? Rura. Zamknięta szafa i modlitwa. Przecież termin spotkania umówiony i rzecz to święta. Pierwszy kraj tranzytowy był uprzejmy powitać mnie lodowiskiem i silnymi opadami śniegu. Ciężko szafę domknąć było, więc nie domykałem. Dopiero tuż przed kolejną granicą zapaliłem awaryjne, przeciwmgielne i doszedłem do czerwonego pola na piątce. Drugi kraj tranzytowy szykował jeszcze przyjemniejszą niespodziankę. Widoczność spadła do jakichś 70 metrów. Mgła pierdolona. Na zegarku widziałem, że zaczynam przegrywać z czasem. To zastosowałem metodę na nawigację. Inaczej mówiąc lecisz nocą we mgle złoty osiemdziesiąt i jeśli chcesz wyprzedzać to po pierwsze się wychylasz by sprawdzić czy naprzeciw czyichś przeciwmgielnych nie widać. Jeśli nie to znaczy, że albo nikt nie nadjeżdża albo jest zakręt którego nie widać. Wtedy rzut oka na nawigacje i od razu robi się wszystko jasne. W kraju docelowym drogi nie istnieją. I tak o godzinie pierwszej w nocy zorientowałem się, że mam jeszcze 700 km do celu. Stwierdziłem, że pierdolę po kilkunastu godzinach jazdy taką odległość i zatrzymałem się spać w hotelu. Rano telefonicznie przełożyłem spotkanie o 24 godziny. Nigdy mi się to wcześniej nie zdarzyło. Potem już tylko było wyprzedzanie karetki na sygnale oraz pies niedowiarek. Strzelił mnie na radarze. Zrozumiałem, że było ograniczenie do 50 i że niby ja jechałem 79. Niby tak, tylko, że chyba nie uwierzył w jedynkę na początku ciągu cyfr wyświetlonych na urządzeniu. Ponieważ nie mogliśmy w żadnym języku się dogadać to wlepił mi jakiś kwitek i bez żadnego mandatu odjechałem dalej. Ze trzy razy byłem bliski zakończenia podróży już na zawsze. Widocznie jednak coś dla mnie jest szykowane. Inaczej nie rozumiem poziomu farta. A w tym tygodniu symuluję pracę. Boli mnie kręgosłup, ręce i generalnie czuję, że nie jestem w formie udawać się w kolejne delegacje. Poza tym liczę na to, że od pierwszego lutego znajdzie się miejsce dla mnie u pracodawcy innego niż dotychczasowy. Jak karnawał to karnawał.

zołza1704
15 stycznia 2008, 16:00
Jak tak szalejesz na drodze to pomyśl o swoich rodzicach. Tyle. Pozdrawiam, bmp...
15 stycznia 2008, 00:11
Kusic los, to Ty uwielbiasz ;]. Szerokiej drogi nastepnym razem... :)
anthy
14 stycznia 2008, 22:20
Heheh nie zauważył tej 1 przed 79! :D
pg
14 stycznia 2008, 20:08
Starzejesz sie, starzejesz... a gdzie ulanska fantazja...? :)

Zeby nie bylo, jak tez sie starzeje. Wczoraj odpuscilem godzine przed szczytem -- doszedlbym, gdybym sie uparl, mimo lodowatego wiatru i sypkiego sniegu, ale po cholere sie meczyc... ;)
ela
14 stycznia 2008, 19:13
"Ze trzy razy byłem bliski zakończenia podróży już na zawsze. Widocznie jednak coś dla mnie jest szykowane. Inaczej nie rozumiem poziomu farta."
Cieszę się, że szczęśliwie dojechałeś.
Także ze względu na pozostałych użytkowników drogi. Widocznie dla nich też jest coś szykowane.
14 stycznia 2008, 18:36
Musiałeś bardzo uważać żeby nie rozbić fury, współczucia z powodu pogody
14 stycznia 2008, 15:44
wspolczuje ci nic nie potrafi tak wymeczyc jak kiepska pogoda na drodze

Dodaj komentarz